Dzien zaczelysmy dosc wczesnie, bo o 5 wyruszalysmy juz do My Son,niby mialysmy ogladac wschod slonca,ale ten zastal nas w drodze. Jednak miejsce to nic nie stracilo na wartosci, a spokoj w jakim okazje mielismy zwiedzac to miejsce wynagrodzil wszystko(bylismy jedyna wycieczka tam). Moze i po dawnej swietnosci pozostalu tylko zgliszcza,ale za to jakie. Mila Pani przewodnik opowiedziala nam tez nieco o wspolczesnym wietnamie tzn odpowiadala na zadawane pytanie: srednia placa 70$, uniwersytety platne,co bardzo zdziwilo moja kompanke. Na koniec zostawilysmy jej nawet napiwek, co wzbudzilo w niej nielada zdumienie,mam wrazenie jakby nikt tu tego nie robil,ale my pracujace w uslugach mamy swoje zwyczaje.
Myslicie pewnie,ze zmeczone ta podroza wrocilysmy do hotelu spac nic podobnego,chwile pospacerowaly,a ja jako,ze nie moge odpuscic zadnej atrakcji wyciagnelam mame na rejs statkiem po rzece, przy okazji wytargowalam polowe ceny i ruszylysmy. Tu nawet krajobraz popowodziowy nie jest tak przerazajacy jak u nas,ale i skala tego kataklizmu nie byla duza, jak sie wczesniej dowiedzialam ta plaga dopada ich co roku i zdaja sie byc przyzwyczajeni,o ile mozna sie do tego przyzwyczaic. Gdy juz tylko nasza noga dotknela ladu udalysmymy sie na spacer wzdluz straganow i jadlysmy smoczy owoc o bardzo atrakcyjnym zarowno wygladzie jaki i smaku,troche jak arbuz,ale z drobnymi pestkami,rownie orzezwiajacy. W Wietnamie poraza ilosc nowym smakow,zapachow, z checia przemycilabym co nieco do Polski,ale...
Krotka drzemka,po ktorej obudzilam sie z wyrzutami sumienia,bo swiat przeciez nie spi i jest tyle jeszcze do zobaczenia. Smialysmy sie pozniej iz jako pilot wycieczki zostalabym chyba zlinczowana,bo nie dalalbym tym ludziom chwili oddechu, kanapka w reke,kawa w druga i zwiedzamy;)
Wychodzimy z pokoju,ja ubrana w kostium oczywiscie pod ubraniami i jedziemy na plaze, tego tez nie moglam odpuscic. Wzburzona woda nie dala nam okazji by poplywac,ale mialysmy okazje chwile pospacerowac pozbierac muszelki i zwyczajnie popatrzec sie w sina dal.. Oczywiscie na miejsce dotarlysmy motorami to niezmiennie poprawia mi nastroj,a moja mama,coz jej samej zaczyna sie to podobac i kto wie moze juz nie dlugo sama zacznie jezdzic,haha to bylby dopiero widok.
Musze zobaczyc wszystko,poczuc ile sie da,wiec znow mamy pobudke o 5 i przez lotem z da nang jedziemy zobaczyc Marple Mountain, w ktorej to jaskiniach znajduja sie swiatynie. Tak naprawde to same nie wiemy co to dokladnie bedzie, w zadnym znanym nam przewodniku ta atrakcja, nie zostala opisania.
Z nowym doznan kulinarnych to wiem juz,ze nie lubie kwaitu lotosu,a zamiast jajek na sniadanie wole ich pyszna zupe, w kazdym regionie robiona odrobine inaczej. Mama ciagle jadlaby sajgonki, co jest strasznie zabawne,poza tym ciagle je,ale jak sie bawic to sie bawic;)
Zakochalam sie w tym miejscu, mam tu na mysli Wietnam, a Hoi an nie przestaje nas zaskakiwac, musze juz konczyc dzis wypada pelnia ksiezyca(14 dzien miesiaca ksiezycowego) i w calym miescie rozblysna latarnie. Jesten tak podekscytowana,ze ledwo trafiam palcami w klawisze;)
Na informacje praktyczne czas przyjdzie jutro na lotnisku.